WYŚCIG ŻYCIA

WYŚCIG ŻYCIA

“Jako mała dziewczynka marzyłam, aby zwyciężyć w Wyścigu Pokoju. Nie wiedziałam
wówczas, że w takim wydarzeniu nie mogą wziąć udziału kobiety. Miałam marzenie, więc
nie widziałam przeszkód w jego realizacji. Dziś myślę, że podobnie jak Wyścig Pokoju, moja
historia miała wiele etapów, które trzeba było zrealizować na drodze do zamierzonego celu.
Każdy z nich wymagał pokory – nie każdy etap da się od razu wygrać.
Mój ojciec, Mistrz Polski z 1948 roku w biegu na 100 metrów, był prawdziwym miłośnikiem
sportu. Przekazał mi ten sportowy dryg i chęć dążenia do własnych celów. Z domu
wyniosłam też bardzo cenną umiejętność – przegrywania. Dla osoby wykonującej zawód
chirurga to przydatna cecha. Nawet, gdy jesteś dobrze przygotowany merytorycznie, nie
zawsze wszystko idzie po twojej myśli. Są czynniki zewnętrzne, na które po prostu nie masz
wpływu. Umiejętność dążenia do celu ze zrozumieniem, że ta droga nie jest łatwa,
przypomina bieg przez płotki: jest ich wiele, niektóre się przewrócą i nie zawsze się
wygrywa.
Studia medyczne były dla mnie bardzo świadomym wyborem. Zawód lekarza kojarzył mi się
z osobą, która lubi kontakt z innymi ludźmi, a ja zawsze byłam ciekawa drugiego człowieka.
Medycyna jest bardzo wymagającym kierunkiem studiów. Pierwsze lata zajmuje ciężka i
żmudna nauka, pozwalająca określić, w jakim kierunku chciałoby się dalej rozwijać. Ja
wybrałam mikrochirurgię.
Moim marzeniem była praca na oddziale chirurgii ręki w Instytucie Chirurgii w Poznaniu –
jedynym wówczas w Polsce. To było bardzo motywujące miejsce. Wszyscy mocno się
wspieraliśmy i zachęcaliśmy do podejmowania różnych wyzwań. Współpracowałam tam ze
światowej klasy profesorem chirurgii z Finlandii. Od niego dowiedziałam się o stażu w
Stanach Zjednoczonych, gdzie możliwości rozwoju w zakresie chirurgii ręki były ogromne.
Rekrutacja na tego typu staż w latach osiemdziesiątych wiązała się z trudnym i długim
procesem. Wymagała między innymi wielu rozmów kwalifikacyjnych. Nie było mnie stać,
żeby polecieć na taką rozmowę i wrócić. Musiałam to rozwiązać inaczej. Z amerykańskimi
profesorami spotykałam się podczas ich pobytów w Europie, przez co cały proces
rekrutacyjny trwał kilka lat.
Mając już dziesięcioletnią praktykę, w 1985 roku rozpoczęłam pracę w szpitalu akademickim
w Louisville w Kentucky – wówczas jednym z najlepszych w USA szpitali w dziedzinie
replantacji.
Albo ktoś kocha Amerykę od pierwszego wejrzenia, albo nie daje sobie w niej rady.
Na Stany nie można patrzeć, jak na inne miejsce, do którego przywykliśmy. Wówczas
wszystko będzie nam się wydawać dziwne i nigdy się tam nie odnajdziemy. Ja od początku
widziałam ten kraj, jako miejsce wielkich możliwości.
Umiejętności menadżerskie, przekazane mi przez rodziców, na pewno przydały się podczas
tworzenia własnego zespołu w Klinice Kolegium Medycyny w Cleveland, a następnie w
Chicago. Zarządzanie to w moim odczuciu w dużym stopniu umiejętność zjednywania sobie
ludzi. Trzeba nauczyć się wymagać od innych w taki sposób, aby nikt się nie obraził i każdy
doceniał wykonywaną pracę. Sama uczę się tego do dzisiaj.
W grudniu minęło dziesięć lat (2008) od pierwszego udanego przeszczepu twarzy w USA,
który przeprowadziłam z moim zespołem. Podczas oczekiwania na dawcę, nigdy nie wiesz,
kiedy przyjdzie decydujący moment. Pewnego dnia mój telefon i pager jednocześnie zaczęły
dzwonić. Wiedziałam, że dzieje się coś niecodziennego, nadzwyczajnego. Odebrałam telefon
z informacją, że jest potencjalna dawczyni twarzy dla mojej pacjentki. W tym momencie
zaczęły się najbardziej decydujące 24 godziny. Musieliśmy bardzo szybko zebrać wszystkich
członków zespołu. Zaczęła się toczyć walka z czasem, nasz prywatny “wyścig pokoju”.
Znaliśmy trasę, ale nie wiedzieliśmy, ile przeszkód będziemy musieli pokonać po drodze.
Ta operacja mogła się różnie zakończyć. Zdaję sobie sprawę, że to był historyczny krok dla
medycyny. Nie tylko dla nas oznaczała ona ogromny sukces, prawdziwe zwycięstwo.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że byłam naprawdę uparta w dążeniu do realizacji
tego celu. Uzyskanie niektórych zgód trwało nie tygodnie czy miesiące, ale lata. Samo
przekonanie odpowiednich instytucji, aby zakwalifikować moją pacjentkę do tego typu
operacji, trwało ponad cztery lata. Można było się poddać i powiedzieć, że to nigdy nie
wyjdzie, jednak ja byłam uparta. Wierzyłam, że moje działania mają sens.
Często zostajemy sami z problemem i zamiast szukać rozwiązań, zaczynamy rozpamiętywać.
W ten sposób nie idziemy do przodu. Trzeba przyjąć, że problem, z jakim się zmagamy, jest
częścią naszego życia i należy szukać wszystkich możliwych rozwiązań.
Osobą, która zawsze mocno mnie wspierała był mój mąż. Bez niego nie miałabym takich
możliwości rozwoju. Kiedy przeprowadziliśmy się do Stanów, syn miał niecałe siedem lat.
Wymagał opieki, sprawdzenia, co się dzieje w szkole. A ja, gdy szłam na dyżur, pracowałam
praktycznie 24 godziny na dobę, z przerwami na spanie na szpitalnej kozetce. Jestem bardzo
wdzięczna mężowi za zrozumienie, że moja praca jest częścią życia naszej rodziny.
Teraz przyszedł czas na nowe wyzwanie. W zeszłym roku założyliśmy z synem firmę, która
na bazie moich badań naukowych tworzy nową terapię w transplantologii, przeznaczoną dla
chorych cierpiących na dystrofię mięśniową Duchenne’a.
Choroba ta dotyka dzieci, które w wieku od trzech do pięciu lat nagle przestają chodzić, mają
problemy z samodzielnym oddychaniem. W wieku około dwudziestu lat umierają, bo nie ma
dla nich lekarstwa. Na podstawie moich badań w banku komórek macierzystych
produkujemy takie komórki, które zatrzymałyby chorobę lub chociaż wzmocniły chore
mięśnie. W tej chwili przygotowujemy się do podania ich pierwszemu choremu dziecku,
notabene w Poznaniu. Mam nadzieję, że pod koniec 2019 roku uda się przeprowadzić
pomyślnie całą procedurę.
Od dawna marzyłam o stworzeniu takiego miejsca w Polsce. Jest to pewnego rodzaju misja –
zwrócenie uwagi na potrzebę prowadzenia tego typu badań, wprowadzenia nowych terapii.
Po wielu latach pracy przychodzi taka chwila, kiedy możesz sobie powiedzieć: “Ja już
wszystko co mogłam, zrobiłam”. Ale jak fantastyczny jest moment, kiedy odkrywasz, że twój
prywatny “wyścig pokoju” ma jeszcze wiele nowych, nieodkrytych dróg – ku twoim
marzeniom”.

prof. Maria Siemionow

FOT.  Jenny Fontaine

Poznaj więcej historii