DUSZA WOJOWNICZKI
“Wszystko zaczęło się w małej miejscowości w północno-zachodniej Polsce. Jednym z tych miejsc, w którym wychodząc na ulicę, znasz imię każdej napotkanej osoby. Dorastanie wspominam jako czas wolności i pragnienia nowych doświadczeń. Dążyłam do nich, choć na przykład wielokrotnie słyszałam, że przez problemy ze wzrokiem i słuchem trudno będzie mi nauczyć się języków obcych.
Na studia przeprowadziłam się do Szczecina, a po roku wzięłam urlop dziekański, by wyjechać na wolontariat do Francji. Ten wyjazd zmienił moje życie. Zainspirował wybory, które sprawiły, że dzisiaj znajduję się w tym, a nie innym punkcie. Stałam się częścią nowego środowiska, odkrywałam nie tylko nieznane miejsca, ale przede wszystkim samą siebie. Porzuciłam konserwatyzm, a zmiana perspektywy sprawiła, że z mieszkanki małej wsi przeobraziłam się w obywatelkę świata.
Po powrocie do Polski zaskoczyło mnie, jak bardzo ludzie potrafią być dla siebie niemili. Zaczęłam myśleć o tym, że przestrzeń wokół mnie zależy również ode mnie i chciałam mieć na nią wpływ. Od tej pory moje życie toczyło się dwutorowo: studiowałam i jednocześnie angażowałam się w wolontariaty oraz różne programy edukacyjne. W ten sposób trafiłam na Stowarzyszenie Rowerowy Szczecin. Nasze działania były dla mnie prawdziwą rewolucją. W czasach, kiedy w Polsce o popularyzacji przestrzeni rowerowej w miastach zaczynało się dopiero mówić, a dla ludzi wokół było nieprawdopodobne, że można chcieć na co dzień przemieszczać się na rowerze, udało nam się wspólnie stworzyć standardy rowerowe zwiększające bezpieczeństwo na ulicach.
W stowarzyszeniu, poznałam Bartka, mojego partnera. Zaiskrzyło między nami od pierwszego dnia – połączyła nas miłość do rowerów, ale przede wszystkim do podróży. Po trzech miesiącach znajomości, kupiliśmy bilety do Afryki w jedną stronę i spakowaliśmy plecaki. Chłonęliśmy zapach pustyni, burzy piaskowej – zbieraliśmy doświadczenia, o których wcześniej ja mogłam tylko przeczytać, razem zachwycaliśmy się różnorodnością. Zaczynając w Egipcie i jadąc wzdłuż Nilu, poznawaliśmy każdy kraj po kolei i byliśmy zaskoczeni ich różnorodnością
Doświadczenie wolontariatu we Francji i ta podróż otworzyła mi możliwość wyjazdu na kolejny wolontariat – w ramach europejskiego projektu pomocowego pojechałam na trzy miesiące do Gwinei. Naszym celem miało być przestrzenne zagospodarowanie placu w centrum miasta. Niestety ten pobyt uświadomił mi, jak bardzo nieprzemyślane działania ingerujące w lokalną społeczność mogą być dla niej szkodliwe. Okazało się, że założenia projektu były zupełnie sprzeczne z lokalnymi potrzebami. Nauczyłam się wtedy, że każda koncepcja wychodząca z założenia „pomożemy wam, ale tak, jak my to widzimy” przy braku autentycznego zainteresowania ludźmi jest trudna do zrealizowania i niepotrzebna.
Po powrocie wiedziałam, że najlepsze co mogę zrobić, to wspierać społeczność wokół mnie – ludzi, których rozumiem. Tak minęło 7 lat aktywnych działań w Rowerowym Szczecinie na rzecz poprawy miejskiej infrastruktury rowerowej.
Naszym kolejnym etapem w życiu był Słupsk, który miał być tymczasowym przystankiem, a zostaliśmy tam ponad cztery lata. Do naszej trójki dołączyły kolejne dzieci. Z aktywnej działaczki przeobraziłam się w mamę trójki maluchów, która wylądowała w obcym mieście – bez rodziny i znajomych. Bardzo szukałam kontaktu z lokalną społecznością. Ten pobyt uświadomił mi, że dorosły człowiek potrzebuje połączenia z innymi ludźmi, aby móc wzrastać. Bez wspólnoty, z którą możemy nawiązać relacje, trudno jest znaleźć w sobie siłę w codziennym życiu.
Pewnego razu fizjoterapeuta, który badał naszego synka, zwrócił mi uwagę, żebym sprawdziła jeszcze u niego zaburzenia integracji sensorycznej. W diagnozie dostaliśmy listę wskazówek, które mogły nam i jemu przede wszystkim, pomóc w codziennym funkcjonowaniu. Gdy na świecie pojawił się drugi syn, a natężenie emocji w domu sięgało zenitu, jeszcze raz wróciłam do tej listy. Przeczytałam ją punkt po punkcie, dochodząc do wniosku, że próbowaliśmy już prawie wszystkiego. Została nam jeszcze jedna rzecz, której nie próbowaliśmy – kołdra sensoryczna. Ze skrawków materiałów, które znalazłam w domu, i piasku znad morza uszyłam pierwszą kołderkę obciążeniową. Moje dziecko w ciągu jednej nocy pod tym magicznym nakryciem wyciszyło się – synek obudził się wyspany, wypoczęty, z pokładami niespotykanej wcześniej energii do samodzielnej zabawy.
W tamtych czasach o zaburzeniach integracji sensorycznej i kołderkach obciążeniowych w Polsce nie mówiło się zbyt wiele. Znajomi czy rodzina, słuchając jak entuzjastycznie wypowiadam się na temat kołdry i jak u nas podziałała, patrzyli na mnie sceptycznie. Trudno było im uwierzyć, że kołdra może wpływać na układ nerwowy. To bardzo mnie zmotywowało do stworzenia strony kolderkowelove.pl, by szerzyć wiedzę na temat kołder sensorycznych. Moją misją jest zwrócenie uwagi rodzicom, żeby nie czekali aż dojdą do ściany (tak jak ja) z zakupem kołdry obciążeniowej, tylko na równi traktowali je jako uzupełnienie terapii.
W momencie, gdy mieliśmy wracać ze Słupska do Szczecina, w Polsce wybuchła pandemia. Zostałam zamknięta w domu z małymi dziećmi. Czułam narastający niepokój i niemoc, a końca ograniczeń nie było widać. Wiedziałam, że jeżeli nie zacznę czegoś robić dla siebie – zginę. Na małej, amatorskiej maszynie do szycia tworzyłam kolejne kołdry. Zaczęłam prowadzić sklep internetowy. Trzy miesiące zamknięcia starałam się przekuć w coś dobrego. Chciałam wziąć za siebie odpowiedzialność i być sprawcza. Słuchałam też wielu podcastów – jedne zadbały o moje zdrowie psychiczne, a inne podciągnęły biznesowo i ukierunkowały w jaki sposób mam prowadzić biznes. W jednym z nich usłyszałam zdanie – aby nie czekać, nie rozkminiać, tylko sprawdzać działając tu i teraz. Motto “progres, a nie perfekcja” stało się dla mnie bardzo ważną wskazówką.
Po powrocie do Szczecina miałam już sieć klientów, dla których szyłam. Wydawało się, że interes idzie w dobrym kierunku. Gdy wszystko zaczynało wracać do normy, wydarzył się krach – przez włamanie hakerskie utraciłam dostęp do profili firmy w mediach społecznościowych. Facebook był wówczas moim głównym kanałem komunikacji z klientami. Nie wiedziałam, jak do nich dotrzeć, ale nie wpadłam w panikę. Wciąż powtarzałam sobie, żeby wykorzystać ten trudny czas najlepiej, jak potrafię. W okresie, kiedy nie miałam żadnych zleceń, skupiłam się na rozwoju. Stworzyłam od podstaw nową stronę i konto w mediach społecznościowych. Mogłam płakać i czekać na cud, ale doświadczenia pandemiczne nauczyły mnie, że każdy problem pojawia się w życiu po coś.
W grudniu 2021 roku osiągnęłam rekordową sprzedaż. Żeby móc zrealizować wszystkie zamówienia przed Bożym Narodzeniem, zaangażowałam do pomocy całą rodzinę. Mimo obiektywnego sukcesu, wciąż musiałam walczyć z tzw. syndromem oszusta i wątpliwościami, że moje produkty mogą się komuś podobać. Starałam się uciszyć wewnętrznego krytyka. Dzisiaj ludzie pytają mnie często, dlaczego nadal sama szyję kołderki. Mogę powiedzieć, że w pewnym sensie to dla mnie wciąż autoterapia.
Mając dzieci, łatwo wpaść w niemoc. Tak też stało się ze mną – w pewnym momencie zatraciłam samą siebie. Na szczęście w dość trudnym momencie życia udało mi się wzbudzić w sobie zew walki, który towarzyszył mi przez całe życie. Zawsze szukałam inicjatyw, które miały pomóc lokalnym społecznościom, innym ludziom. Wszystkie doświadczenia związane z wolontariatami i działalnością w stowarzyszeniu przydały mi się, gdy w kryzysie zdecydowałam się pomóc samej sobie i otworzyć własną firmę. Czasy, kiedy działałam w organizacjach społecznych, nauczyły mnie, że zmiana nie przychodzi od razu. Warto zaufać sobie, nie bać się porażek i działać, nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy dalecy od ideału. Progres, nie perfekcja. Jeśli zakładasz swój biznes i przez miesiąc nie dostajesz żadnego zlecenia, nie poddawaj się. Wykorzystaj ten czas na rozwój. Na zrobienie czegoś, co wymaga zaangażowania i nie przynosi realnego dochodu, ale daje inną wartość. Dzięki takiemu nastawieniu udało mi się rozwinąć firmę w pandemii, z trójką dzieci u boku. Wciąż drzemie we mnie dusza wojowniczki.
Joanna Bylińska,
Kołderkowelove
* Opowieść Joanny powstała dzięki aukcji Kobiet Poznania na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Aukcję wygrała siostra bohaterki, która wylicytowała dla niej możliwość podzielenia się swoją historią.