BYĆ KOBIETĄ ON TOUR

JAKUB WITTCHEN

BYĆ KOBIETĄ ON TOUR

“Moi rodzice zawsze byli i nadal są bardzo aktywnymi ludźmi. Tata pracował w policji i często przenoszono go z miejsca na miejsce – a nas razem z nim. Przeprowadzaliśmy się ponad trzynaście razy. W naszym domu nieustannie się pracowało. Rodzice często nam powtarzali, że musimy dużo od siebie wymagać i wzajemnie się mobilizować do działania – w takich wartościach nas wychowali. Na początku z przymrużeniem oka przyglądali się moim szkolnym działaniom. Byłam pierwsza do organizowania różnych wydarzeń w szkole. W wieku ośmiu lat prowadziłam świetlicę dla dzieci w bloku, w którym wówczas mieszkaliśmy. Organizowałam różne wydarzenia towarzyskie – to był od zawsze mój żywioł.
Naukę w niemieckiej szkole zaczęłam dzięki mojemu tacie, który zapisał mnie na lekcje języka niemieckiego, kiedy miałam dwanaście lat. Gdy byłam w drugiej klasie liceum zdałam egzamin językowy, dzięki któremu mogłam rozpocząć naukę w gimnazjum we Frankfurcie nad Odrą. Zamieszkałam w zaprzyjaźnionej niemieckiej rodzinie, która stała się dla mnie drugą rodziną. Poznałam inną kulturę, język – myślę, że to doświadczenie miało ogromny wpływ na to kim jestem dzisiaj. Po maturze rozpoczęłam studia prawnicze na Europa-Universitaet Viadrina. Jednocześnie pracowałam w Berlinie, żeby móc utrzymać się na studiach. Zajmowałam się rożnymi działaniami: zaczynałam od drukarni i roznoszenia ulotek, potem był sklep z winami, z którego wyniosłam niesamowitą wiedzę o sprzedaży, aż na mojej drodze pojawiła się firma Caparol, handlująca farbami.
Na początku sprawdzałam jakość naklejek na puszkach, później zajęłam się controllingiem i pracowałam w dziale marketingu. Byłam bardzo wierna tej firmie i uwielbiałam ją. Nauczyłam się w niej prawdziwego etosu pracy, odpowiedzialności i punktualności. W międzyczasie dorabiałam wciąż jako kelnerka. I choć trudno w to uwierzyć, moja przygoda ze Starym Browarem zaczęła się podczas jarmarku bożonarodzeniowego w Berlinie.
Pamiętam ten niesamowity dzień w moim życiu. Na wspomnianym jarmarku pojawił się z żoną Artur Orzech, którego przez wiele lat podziwiałam jako dziennikarza. Rozmawialiśmy pomiędzy kolejnymi dolewkami grzanego wina. Byli zdziwieni, że pracuję podczas jarmarku i pytali, czy nie chciałabym wrócić do Polski. Złożyli mi nawet propozycję, że znajdą dla mnie pracę w Polsce. Odpowiedziałam im, że tylko bajki mają dobre zakończenie i prosiłam, żeby nie obiecywali mi za dużo.
Jednak trzy dni później mój telefon zadzwonił i poinformowano mnie, że mam umówioną rozmowę z Panią Prezes Grażyną Kulczyk. Jechałam samochodem na spotkanie, nie do końca wierząc, że zaraz mam się zobaczyć z samą Panią Prezes. Szybko złapałyśmy wspólną nić porozumienia i po tygodniu byłam już w Poznaniu. Mój tata obawiał się, czy uda mi się przy tym wszystkim ukończyć studia, czy mnie ten nowy świat za bardzo nie pochłonie. Mogę powiedzieć, że tak właśnie się stało, ale w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pani Prezes pozwoliła mi w pracy być naprawdę sobą.
Pierwszym zorganizowanym przeze mnie w Starym Browarze wydarzeniem były Czekoladowe Walentynki. Wszystkie szczegóły pamiętam, jakby to było wczoraj. Łączyliśmy samotnych ludzi, którzy mogli wejść do stworzonej przez nas kawiarenki i napić się wspólnie gorącej czekolady. Wydarzenie poprowadził Artur Orzech. Choć tak mogłam mu się odwdzięczyć, za szansę, którą dostałam.
Każdy z nas ma jednak takie momenty w życiu, kiedy mu się wydaje, że już może wszystko. W pewnym sensie są one potrzebne, bo trzeba próbować różnych rzeczy i być otwartym na to, co przynosi nam życie. Po dwóch latach rozstałam się ze Starym Browarem z przekonaniem, że mogę dużo. Czułam potrzebę wypróbowania swoich sił gdzie indziej. Odeszłam i zajęłam się czymś zupełnie innym. Przyjęłam nową pracę, byłam dyrektorem pracowni protetycznych i między innymi organizowałam konferencje stomatologiczne w różnych miejscach w Polsce.
Ten okres w moim życiu bardzo wiele mnie nauczył – pozwolił sprawdzić się w nowych działaniach. Ale po czterech latach przyszedł taki moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że Stary Browar jest tylko jeden i bardzo za nim zatęskniłam.
Przyjechałam wtedy na parking Starego Browaru i poczułam się, jakbym weszła do domu. Zdecydowałam, że bardzo chcę tu wrócić, ale nie było to aż takie łatwe.
Każdemu pracownikowi zwracam uwagę, że nie warto palić za sobą mostów. Trzeba się tak samo dobrze witać, jak żegnać. Odchodząc z Browaru, bardzo mocno podziękowałam za wszystko Pani Prezes. Wiedziałam, że dzięki niej wiele osiągnęłam. Gdy po czterech latach zadzwoniłam z prośbą, że chciałabym wrócić, padło pytanie, co w tym czasie zrobiłam. Musiałam udowodnić, że nie osiadłam na laurach. Dostałam wtedy drugą szansę i wróciłam.
Życie jest naprawdę przewrotne. Pamiętam, jak kilka lat wcześniej, gdy Blow Up Hall dopiero się otwierał, siedzieliśmy z rodzicami w kawiarnii, a mój tata mnie zapytał: “Dziecko, a co ty tak właściwie najbardziej chciałabyś robić?”. Odpowiedziałam, że marzę, aby kiedyś zostać dyrektorką takiego hotelu i mieć swój team. Wtedy było to dla mnie zupełnie nierealne marzenie, wykraczające poza moje wyobrażenia. Ostatecznie okazało się, że nie ma rzeczy niemożliwych i zostałam dyrektorem hotelu. Ta przygoda trwa już siódmy rok.
Hotel jest jak żywy organizm, który nigdy nie śpi. Przez to my żyjemy tym hotelem całą dobę. On tego od nas wymaga – ode mnie i mojego zespołu. Trochę go traktujemy, jak nasz drugi dom.
To, jak wygląda całe nasze życie i jakie mamy do niego nastawienie zawdzięczamy w dużej mierze ludziom, którzy nas otaczają, wzbogacają i rozwijają. Miałam i nadal mam ogromne szczęście, że tylu dobrych ludzi spotkałam na swojej drodze. Projekt #BYCKOBIETAONTOUR, który stanowi dla mnie duże wyzwanie, jest moim podziękowaniem za to, że takich wartościowych ludzi poznałam. Bardzo chciałabym docierać z tym projektem do małych miejscowości, aby spotykać się z kobietami, które na co dzień nie mają możliwości uczestniczenia w tego typu wydarzeniach.
Nasze konferencje skierowane są do osób, które szukają inspiracji i chcą się uczyć od innych. Chcemy sprawić by poczuły się szczęśliwymi, spełnionymi kobietami, aby zrobiły coś dla siebie. Jeżeli uda się podpowiedzieć choć jednej osobie z tych wszystkich zgromadzonych na sali, żeby robiła w życiu to, co lubi, będę mogła powiedzieć, że osiągnęliśmy sukces.
Ogromną radością i inspiracją było pojawienie się na mojej drodze Doroty Wellman. Ja najczęściej wzruszam się, gdy widzę Dorotę i gdy jest blisko mnie. Jestem niesamowicie wdzięczna, że możemy sobie powiedzieć zarówno złe i jak i dobre rzeczy, że nasze rozmowy są szczere i uczciwe, i że jej się wciąż chce, przyjechać do każdego miejsca, które wymyślę – to jest piękne.
Nasze wyjazdy do różnych miast uświadomiły mi, ile jeszcze jest do zrobienia. Nie każdy ma wokół siebie osoby, które mobilizują go do zmian, do bycia sobą. Chciałabym, aby ten projekt dalej żył. Pojawiają się kolejne miejsca na naszej mapie, więc wszystko idzie w dobrym kierunku.
Każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje życie. Wyłącznie od ciebie zależy, jak nim pokierujesz. Nie można przerzucać odpowiedzialności na innych. Mnie nikt nie uczył, jak organizuje się konferencje, jak pozyskuje się sponsorów. Korzystając ze swojej intuicji, szłam, pytałam i pukałam do różnych drzwi. Pamiętam, jak udało mi się zdobyć telefon do redaktora naczelnego Twojego Stylu – Jacka Szmidta. Wybrałam numer i z emocji prawie słuchawka wypadła mi z ręki.
Jeśli kiełkuje w tobie jakiś pomysł, spotkaj się z kilkoma osobami, aby ten temat wspólnie omówić, podyskutować. Warto zadać im pytania, z którymi się borykasz. Daj szansę ludziom, którzy mają większe doświadczenie, kilka lat więcej, stwórz okazję do podzielenia się wiedzą.
Zawsze będę głośno mówić, że warto pytać, spotykać się i walczyć o swoje marzenia. Trzeba działać! Warto chcieć więcej od siebie, od innych i od życia”.

Marta Klepka

FOT. Jakub Wittchen

 

Poznaj więcej historii