CHCĘ WIĘCEJ
“Moim pierwszym komputerem był atari – dostałam go w wieku sześciu lat. Miałam w nim wszystko opanowane, znałam ustawienia systemu, w każde miejsce musiałam się wklikać. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Pochodzę z małego miasteczka. Wybierając informatykę na Politechnice Poznańskiej, nie byłam do końca świadoma, że z komputerami mogę wiązać swoją przyszłość. Początek studiów był trudny. Tylko osiem dziewczyn na dwieście osób na roku. W moim liceum informatyka nie była na wysokim poziomie. Musiałam w krótkim czasie nadgonić to, co inni mieli już dawno przerobione. Starałam się dać z siebie jak najwięcej.
Jeszcze będąc studentką pracowałam w branży na pół etatu. Szybko zdałam sobie sprawę, że praca pod czyjeś dyktando podcina mi skrzydła. Wiedziałam, że sama chcę być dla siebie szefem i aby móc pracować na swoich warunkach, muszę założyć własną działalność. Po odebraniu dyplomu, poszłam w tę stronę. Nie wahałam się. Czułam, że to jedyna właściwa droga dla mnie. Wiedziałam, że jak nie teraz, to nigdy. Dużą pomocą przy rozkręcaniu firmy była dotacja otrzymana z Urzędu Pracy – dobre zabezpieczenie, żeby spróbować.
Moje wyobrażenia zupełnie nie przewidziały kierunku, w którym to wszystko ostatecznie poszło. Zaczynałam od tworzenia stron www dla klientów indywidualnych i współpracy z agencją. Z czasem coraz więcej osób, w większości były to kobiety, pisało do mnie, że chcą otworzyć biznes online. Mały budżet nie pozwalał im jednak stworzyć dla siebie miejsca w sieci, dzięki któremu mogłyby rozpocząć działania. Nie mogłam przestać myśleć o tych wiadomościach.
Zaczęłam się zastanawiać i stwierdziłam, że WordPress jest przecież sam w sobie dość prosty, a do stworzenia dobrej strony przy jego pomocy, wystarczy poświęcenie czasu i zdobycie odpowiedniej wiedzy. Korzystając z niego, osoby, które pisały do mnie, mogłyby małym kosztem stworzyć naprawdę dobre strony swoich firm. Bardzo chciałam im pomóc. Tak pojawił się pomysł na założenie bloga i pierwszy artykuł – jak stworzyć samemu dobrą stronę internetową.
W szybkim tempie zaczęło przybywać czytelników bloga. Pewnego dnia otworzyłam rano pocztę, a tam czekał na mnie mail od wydawnictwa z propozycją wydania książki o tematyce, którą się zajmowałam. Przeczytałam go z wypiekami na twarzy i nie dowierzałam. Ta wiadomość uświadomiła mi, jak wielka jest potrzeba przekazywania w sposób przystępny tego typu treści. Zdecydowałam się na samodzielne wydanie książki.
To było ogromne wyzwanie. Na początku zanotowałam prosty spis treści, którego miałam się trzymać i sukcesywnie go rozwijać. Pisanie jednak totalnie mi nie szło. Czas płynął, a ja wciąż miałam tylko ten spis treści. Zrozumiałam, że nie jestem osobą, która dobrze sobie radzi z celami długoterminowymi. Rozłożenie pracy na długi czas, nie pozwalało mi wystarczająco zmobilizować się do pisania. Usłyszałam wówczas bardzo dobrą radę, żeby zaplanować krótki odcinek czasu i odsunąć wszystkie inne sprawy na bok, aby w pełni skupić się na książce. Rada się sprawdziła i plan zaczął działać – wydałam ją w trzy miesiące.
Pierwszy odzew, jeszcze przed samym wydaniem, bardzo mnie zaskoczył. Przez to, że zdecydowałam się wydać książkę samodzielnie, zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Zastanawiałam się, jaki zrobić nakład, jakich materiałów użyć. Wpadłam wtedy na pomysł połączenia przedsprzedaży z ofertą fundatorską. Zainteresowane osoby wpłacały swoje “cegiełki”, wspierając publikację. Zapewniłam, że jeśli jej nie wydam, zwrócę im całość przekazanych środków. Po dwóch tygodniach od utworzenia tej oferty uzbierałam więcej „cegiełek”, niż spodziewałam się otrzymać przez pierwsze trzy miesiące sprzedaży. Nie mogłam w to uwierzyć. Wszystkie osoby, które wpłaciły swoje „cegiełki” otrzymały swój egzemplarz. Wymieniłam je również w książce, aby im podziękować i dać coś od siebie. Niedawno spotkałam koleżankę z podstawówki, która w szkole pisała przepiękne wypracowania. Obie nie mogłyśmy się nadziwić, że to ja wydałam książkę – umysł ścisły, totalna noga z języka polskiego.
W szkole podstawowej, gdy wybierano mnie do odpowiedzi, nie byłam w stanie się odezwać. Jako osoba dorosła bardzo chciałam to zmienić. Cały rok chodziłam między innymi na spotkania Toastmasters, aby stawać przed widzami i walczyć ze swoją nieśmiałością. W tym roku udało mi się wystąpić na dużej konferencji, gdzie przemawiałam przed ponad 900 osobami. Małe rzeczy dają mi ogromną satysfakcję. W pokoju mam magiczny słoiczek sukcesów. Powstał on po to, abym nauczyła się doceniać swoje zwycięstwa. Jak mam chwile zwątpienia, otwieram go i odczytuję po kolei swoje małe dokonania. To właśnie one napędzają mnie do działania i dają wiarę w to, co robię.
Najczęściej w życiu żałujemy nie tego co zrobiliśmy, ale niewykorzystanych okazji. Pomysł na bloga pojawił się w mojej głowie tak naprawdę prawie dwa lata wcześniej, niż go stworzyłam. Wydawało mi się, że to nie jest ten czas, miałam mnóstwo obaw. Wymówek jest zawsze więcej, niż słów „na tak”. Trzeba jednak działać i stawiać pierwsze kroki. Następnie udoskonalać je, wyciągać wnioski i robić dalej to, co się czuje”.
Ola Gościniak,
https://olagosciniak.pl
fot. Agnieszka Werecha