MAGICZNA GRANICA

“Po studiach rozpoczęłam pracę w dużej korporacji, na kierowniczym stanowisku. Zarządzałam ponad dwustoma osobami. Pracowałam w niej praktycznie do momentu urodzenia córki – Ulki. Jak Ula miała trzy miesiące, dostałam na Święta pierwszą maszynę do szycia.Tak trafiłam na fantastyczne warsztaty szycia. Tam tak naprawdę zaszczepiły się we mnie pierwsze bodźce do szycia. Na początku to nie był żaden pomysł na biznes. Szyłam po prostu dla swoich potrzeb. W tym czasie wiele osób myliło moją Ulkę z chłopcem, dlatego kiedyś do zdjęć uszyłam jej opaskę i wstawiłam zdjęcie na facebook’a. Zaczęli odzywać się różni znajomi, żebym uszyła takie opaski również dla ich dziewczynek. Z czasem coraz więcej osób zaczęło pytać, czy nie uszyłabym kolejnej opaski, czapki do kompletu. Takie były początki UL&Ki.
Pierwszym impulsem do otworzenia własnej firmy były zachęty znajomych, którzy namawiali do stworzenia strony na facebook’u z opaskami. Postanowiłam otworzyć stronę i zobaczyć co się będzie dalej działo.
I machina ruszyła. Szybciej niż się tego sama spodziewałam. Nie wiem czy to był ten moment czy szczęście ale opaskami zainteresowały się różne blogerki, które szybko wypromowały pierwsze UL&Ki. To były głównie dziewczyny z Poznania, takie jak ja.
Wtedy zupełnie nie widziałam jak to funkcjonuje – instagram, profesjonalne strony, współpraca z blogerami. Działałam troszkę na wyczucie. Od momentu ruszenia ze stroną, z każdym tygodniem przybywało coraz więcej zamówień.
Wyglądało to w praktyce tak, że byłam ciągle przywiązana do telefonu. Przyszedł wówczas pomysł, że skoro jest zainteresowanie, to zainwestujmy i otwórzmy sklep internetowy.
Gdy pojawia się na świecie dziecko, bardzo trudno jest postawić wszystko na jedną kartę. Jednak reakcje z jakimi się spotkałam były tak pozytywne, że stwierdziłam “jak nie teraz, to kiedy”.
Pamiętam jak pojechałam pierwszy raz na Targi do Kolonii. Na miejscu sami wielcy wystawcy, a wśród nich nasza mała UL&Ka. Ludzie pukali się w głowę, co ja tam robię, a ja bardzo wierzyłam w sens zainwestowania i wzięcia udziału w Targach. Zaowocowało to tym, że Ul&Ka została tam zauważona przez sklep w Japonii i dzisiaj szyjemy dla nich opaski. Nikt nie mógł mi zagwarantować, że to się zwróci. Nie wiem skąd ale wiedziałam, że muszę tam pokazać moją UL&Kę. To była czysta intuicja.
Ul&Ka nie jest masówką, nie szyjemy tysiące opasek ciągiem. Myślę, że to też jest jeden z czynników, który przyciągnął ludzi do nas. Taka była od początku idea.
Firma mocno od tego czasu ewoluowała. Wcześniej szyłam w małej klitce na poddaszu, dzisiaj dorobiliśmy się prawdziwej pracowni. A szycie zostało tylko moją pasją.
UL&Ka dała mi przede wszystkim niezależność. Jeżeli moja córka ma balik w przedszkolu, nie ma problemu, żebym na nim była. Ale nic nie jest za darmo. Wieczorami jak położę Ulkę spać, często siadam do komputera i dalej pracuję.
UL&Ka uświadomiła mi również, że zawsze trzeba być przygotowanym na przyjście gorszych momentów w firmie. Branża odzieżowa jest bardzo sezonowym biznesem. Można bardzo łatwo popaść w różne skrajne sytuacje i trzeba wiedzieć, gdzie szukać rozwiązania. Każdego dnia zmagasz się z problemami, o których nie myślisz, będąc na etacie.
Moje założenie było od początku takie, aby Ul&Ka nie stała się kolejną firmą-nowinką, która po roku zniknie. Jak przestajesz inwestować, firma zaczyna stać w miejscu. Żyjesz ale nic dalej z tym nie zrobisz. A inwestować naprawdę warto.
Ciężko prowadząc mały biznes, przejść taką magiczną granicę, aby z nieznanej firmy, stać się rozpoznawalną marką na rynku.
Cieszę się ogromnie, kiedy spotykam na ulicy nieznajomych i widzę, że ich dzieci mają na sobie nasze UL&Ki. Wtedy szeroko uśmiecham się do siebie”.

Katarzyna Zasiadły,
Ul&Ka
@https://ulandka.com/
@https://www.facebook.com/ulandka/

Poznaj więcej historii