PRZEJDŹ SIĘ PO INNEJ PODŁODZE
„Zmiany zawsze mobilizowały mój uśpiony umysł do działania. Tak jest, że jeżeli w kółko chodzimy po tej samej podłodze, przyzwyczajamy się do jej wszystkich wypukłości. W momencie, w którym wkraczamy na nowy grunt, zaczynamy inaczej odczuwać, zmienia się nasza wrażliwość. I to właśnie te momenty zmian w życiu były zawsze najbardziej kluczowe dla mojej historii.
Moje dzieciństwo to przede wszystkim czas w naszym wielopokoleniowym domu na poznańskim Grunwaldzie. Babcia, która mieszkała na parterze domu, była niezastąpionym elementem mojego dzieciństwa; było do kogo się przytulić, zwierzyć ze swoich wszystkich dziecięcych przeżyć. Miała w sobie niesamowitą mądrość, takie złote myśli, które dzisiaj staram się przekazać mojej córce.
Pamiętam, jak na egzaminie do szkoły teatralnej dostałam pytanie, czy miałam szczęśliwe dzieciństwo. Bez chwili zastanowienia odpowiedziałam, że tak, bo tak po prostu było, bez żadnych “ale”.
Aktorstwo pojawiło się w moim życiu znienacka. Zaczęłam swoją artystyczną przygodę jako sześciolatka i przez kolejne siedem lat grałam regularnie w filmach i programach Andrzeja Maleszki. Dla mnie to była bardziej zabawa w aktorstwo, uczenie się, jak przeżywać emocje w sposób bardziej świadomy. Wychowałam się w Teatrze Nowym, przy wspaniałych aktorach, z którymi później miałam szansę grać. Będąc już nastolatką, chodziłam na wszystkie próby generalne, chłonęłam teatr od środka. On mnie ukształtował.
W klasie maturalnej miałam dylemat, w którą stronę dalej pójść, na jakie studia zdawać. Pamiętam, jak wypisywałam dokumenty rekrutacyjne do różnych szkół wyższych, a nasz profesor, prowadzący zajęcia z teatru, na które uczęszczałam, nachylił się i powiedział: „Nie kombinuj, Kasia, idź do szkoły teatralnej. Nic się nie przygotowuj, bo jak masz to coś, to oni to zauważą”. I tak złożyłam papiery do wrocławskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.
Szkoła teatralna to trudny kawał studiów – gdzie, poza zajęciami, wciąż musieliśmy pracować nad swoimi emocjami. Ze spokojnego rodzinnego domu trafiłam w środowisko, które bazowało na rywalizacji, a ja do dzisiaj rywalizować nie lubię.
Dobrym doświadczeniem, które otworzyło mnie na nowe środowisko, była praca w teatrze. Znalazłam swoją „odskocznię”, w której się spełniałam. Dyplom robiłam już w swoim ukochanym Teatrze Nowym w Poznaniu.
Wpisana w zawód aktora jest pogoń za pracą. Moim marzeniem było zostać w Poznaniu do końca swoich dni, ale szybko zrozumiałam, że – jeżeli chcę się dalej rozwijać – nie mogę trwać w jednym miejscu. Ta zmiana podłogi, dzięki której się rozwijamy, była mi wówczas bardzo potrzebna. Przez kolejne lata kursowałam więc między Wrocławiem, Szczecinem a Poznaniem.
Z marzeniami tak jest: jak uda ci się spełnić jedno, wymyślasz zaraz kolejne. Dla mnie kolejnym wyzwaniem były role poza teatrem. Ruszyłam w Polskę, biorąc udział w przeróżnych castingach.
Pierwszym przełomem była rola w filmie Kochaj i rób co chcesz.Po tym filmie wiele osób było przekonanych, że ja faktycznie jestem gwiazdą disco polo iprzez dwa lata nie miałam żadnych propozycji. Śmiałam się, że na całe szczęście mam teatr, który pozwolił mi przetrwać ten czas.
Dopiero drugi reżyser castingu do Na dobre i na złedał mi szansę i uświadomił pozostałym, że jestem aktywną zawodowo aktorką. Casting wygrałam i otrzymałam rolę siostry Marty. Po tej roli poszła lawina propozycji. Spałam wówczas po dwie godziny na dobę – pracowałam w dwóch serialach na raz, w trzech filmach…
Szaleństwo, jakie zapoczątkowała popularność Na dobre i na złe,było wręcz niebywałe. Z moją babcią, wówczas już w podeszłym wieku, dość często lądowałam w szpitalu, a tam lekarze mówili do mnie jak do zawodowca. To było na poziomie popularności hollywoodzkich gwiazd, ale, oczywiście, w polskich realiach.
Wraz z rolą w Magdzie M.ta fala powróciła na nowo, ze zdwojoną siłą. Ja byłam już jednak trochę poza tym – tu w Poznaniu. Nie miałam do czynienia z tym szaleństwem, które rozpętało się w Warszawie. Normalnie żyłam, pracowałam, opiekowałam się babcią i ta popularność była czymś zupełnie „obok”. Miałam ogromny dystans do tego, co się działo poza planem zdjęciowym. W tym zawodzie dzisiaj jesteś na szczycie, a już jutro mogą o tobie zapomnieć.
Z tyłu głowy mam zawsze słowa mojego taty, żeby nie zapominać o ludziach, którzy są wokół nas na co dzień. Pamiętam, gdzie byłam parę lat wcześniej i jak ciężko na to pracowałam. Nie zniechęcajmy ludzi do siebie tym gwiazdorstwem.
Kiedyś ktoś mi powiedział „wyjdź ze swojej strefy komfortu”, a ja przecież nigdy w tej strefie nie byłam. Ten zawód stawia przede mną za każdym razem nowe wyzwania, które na nowo angażują. Po kolejnej premierze mam taki moment euforii, kiedy cieszę się, że mogę robić to, co kocham. A bieganie zawsze pomagało mi poukładać wszystkie te emocje. Na chłodno spojrzeć na scenę i to, co dzieje się poza nią. Piękne jest to, że biegać możesz wszędzie. Gdy przenieśliśmy się do Torunia, aby móc kręcić Lekarzy, wypytywałam wszystkich, gdzie są najlepsze trasy dla biegaczy. Gdy już to wiem, zakładam buty i biegnę przed siebie.
Patrząc na moją drogę, widzę, że wszystko zawsze działo się po coś. Żebym dojrzała, czegoś się o sobie dowiedziała. W momencie, w którym na coś narzekamy, warto wyjść z takiego życiowego „rozmemłania”, ruszyć się z punktu, który nas pali. Wiele razy tak ryzykowałam – pakowałam walizkę do mojego małego samochodu i z dnia na dzień przenosiłam się z jednego miejsca na drugie. Za każdym miałam coś do stracenia, ale nic by się nie wydarzyło, gdybym nie spróbowała, nie straciła, żebym później to, co stracone, odbudować. Więc przejdź się po innej podłodze, aby zyskać poczucie, że jesteś na swoim miejscu.”
fot. Magda Wójcik