JAK SIĘ CZYTA, TO SPEŁNIAJĄ SIĘ MARZENIA

“Dom mojego dzieciństwa był pełen książek. Z mamą często chodziłyśmy do biblioteki, gdzie wśród regałów szukałam kolejnych pasjonujących lektur. Tworzyły przestrzeń dla mojej wyobraźni – co chwilę na nowo wymyślałam, kim będę jak dorosnę. Raz marzyłam o pracy archeologa, a zaledwie parę dni później o byciu lekarzem czy gitarzystą rockowym. Gitara elektryczna w domu stoi do dziś. W szkole podstawowej w lokalnej stacji radiowej czytałam i nagrywałam bajki podczas specjalnej audycji “Dzieci dzieciom bajki plotą” i tak to książki przewijały się w moim dzieciństwie. Jednak nie jestem pewna czy jako dziecko bardzo lubiłam czytać, raczej wolałam na podwórku grać „w gumę” z koleżankami.

Po maturze nie dostałam się na wymarzone studia do Poznania. Nie szukałam substytutu na innych kierunkach, czy w innych miastach. Miałam rok, aby przygotować się do kolejnych egzaminów i ten rok spędziłam na czytaniu. Oczywiście dorywczo pracowałam, ale skupiałam się głównie na nadrabianiu zaległości czytelniczych. To wtedy odkryłam „Głód” Hamsuna czy „Maga” Fowlesa i poznałam smak czytania – bez obowiązkowych lektur, po prostu dla przyjemności.

Kiedy rok później wyjeżdżałam z rodzinnego Szczecina na studia do Poznania, miałam za sobą przeczytanych i ocenionych w specjalnie założonym zeszycie (w skali od 1 do 10 oczywiście) przeszło 100 książek. Podczas studiów parałam się różnych zajęć. Pierwszą pracą zarobkową, była pomoc przy organizacji Międzynarodowego Festiwalu Filmów Młodego Widza Ale Kino!. Film fascynował mnie równie mocno jak książka. Wynagrodzenie nie wystarczało na moje studenckie potrzeby, więc podjęłam kolejną pracę – w Księgarni Powszechnej na poznańskim Starym Rynku. Jako księgarz dzień zaczynałam od… mycia podłogi (a księgarnia miała ponad 300 metrów kwadratowych), ścierania kurzu, aby zdążyć przed otwarciem i zacząć zdecydowanie przyjemniejsze zajęcie czyli polecanie książek klientom. Tam zaczęła się moja prawdziwa przygoda z literaturą i życiem. W Powszechnej na dobre rozkochałam się w książkach i spotkałam mojego przyszłego męża.

Po ukończeniu studiów zaczęłam pracę w księgarni Kapitałka i Bookarest, gdzie jako specjalistka ds. promocji zajmowałam się organizacją spotkań autorskich. Kiedyś próbowałam je zliczyć – przy dwusetnym przestałam. Po studiach filologicznych brakowało mi doświadczenia. Uwielbiałam pracę z książkami, ale czułam, że muszę nabrać szlifów marketingowych. Zaczęłam więc szukać pracy w agencjach reklamowych i tak na blisko 3 lata trafiłam do zespołu agencji Tequila.

Moment, żeby pójść “na swoje” nie przyszedł sam. Objęła mnie redukcja etatów, którą bardzo przeżyłam. W moim przekonaniu wykonywałam swoją pracę dobrze i byłam bardzo zżyta z zespołem. Wówczas nie wiedziałam, że Tequila po prostu przestaje istnieć, a przyszłość zwiąże mnie jeszcze z wieloma poznanymi tam osobami. To był ciężki czas, nie wiedziałam, co dalej chcę robić. Powrót do pracy w księgarni nie wydawał mi się już atrakcyjny. Chodziłam na różne rozmowy kwalifikacyjne, ale nie czułam zainteresowania kolejnymi propozycjami. Aż któregoś dnia wieczorem usiadłam przed komputerem i zaczęłam tworzyć plan swojej firmy. Zrobiłam sobie takie podsumowanie moich słabych i mocnych stron. Nagle wyraźnie skrystalizował się obraz, czym będę się zajmować – otworzę agencję PR, promującą czytelnictwo i książki. Zaprosiłam do współpracy koleżankę i tak powstała nasza pierwsza firma – agencja Imbiria.

Zaczynałyśmy z bardzo małym budżetem. Wystarczył nam właściwie tylko na wynajęcie jednopokojowego biura. Ruszyłyśmy najpierw z organizacją spotkań autorskich, później rozszerzyłyśmy działalność o organizację koncertów oraz innych kulturalnych wydarzeń, równocześnie ucząc się księgowych zawiłości i prowadzenia firmy. Pewnego dnia do Imbirii przyszli właściciele agencji Tequila, którzy właśnie otworzyli fundusz inwestycyjny i jednym z ich projektów był serwis lubimyczytac.pl. Portal był wówczas takim zalążkiem forum dyskusyjnego z dobrze rokującą społecznością. Panowie znali moje zamiłowanie do książek i zaproponowali, abym poprowadziła ten projekt. Takim propozycjom się nie odmawia i tak w roku 2011 założyłam spółkę  z o.o. Lubimyczytać.pl.

Wszystko, co działo się w Lubimy Czytać przez kolejne lata, stanowiło pasmo niekończących się wyzwań. Pierwszym z nich było dla mnie zrozumienie biznesu internetowego i przełożenie go na biznes książkowy. W 2011 roku książki najczęściej były promowane w mediach tradycyjnych. Wydawnictwa rzadko wykorzystywały do promocji serwisy internetowe. Trzeba było stworzyć wizję, jak wykorzystywać nowe technologie do promowania czytelnictwa i opracować model biznesowy. Kolejne lata to kolejne próby sił. Statystyki odwiedzin zmieniały się w zawrotnym tempie. Potrafiły z miesiąca na miesiąc wzrosnąć o 30%, więc mając na początku w zespole tylko jednego programistę, później zatrudniając kolejnych, przechodziłam szybką szkołę prowadzenia start-upu. Dzisiaj zespół liczy osób 20, a serwis odwiedza 3,5 mln indywidualnych użytkowników miesięcznie.

Wiele razy słyszałam, że w że w naszym kraju czytelnictwo jest na niskim poziomie i na tym rynku nie warto działać. Jenak byłam uparta, a do zespołu zapraszałam osoby, dla których książki to pasja. Połączenie jej z codzienną pracą pozwalało nam wyznaczać interesujące kierunki, bo aktywnie korzystaliśmy z serwisu jako jego użytkownicy. Słuchaliśmy też potrzeb czytelniczej społeczności. Lubimy Czytać tworzy bardzo zaangażowana społeczność. Każde zmiany robione w serwisie są komentowane i wystawione na krytykę anonimowych użytkowników. Te głosy z reguły bardzo mnie i zespół motywują do działania, ale niestety czasami się zdarza, że mamy ochotę wyłączyć serwery i rozejść się do domu w spokoju poczytać.

Ciągle myślę o nas jak o książkowym, niewielkim start-upie, chociaż wiem, że dzisiaj jesteśmy już niemałą firmą. W tym roku dotarła do mnie skala naszych działań. W marcu udało nam się zorganizować po raz piąty duży plebiscyt dla czytelników. Tym razem z pierwszą, uroczystą finałową galą w poznańskim Starym Browarze, we współpracy z Allegro. Stanęłam na scenie i miałam okazję podziękować zespołowi, czytelnikom, wydawnictwom, autorom i najbliższym za współpracę i wiarę w rozwój tego projektu. Popatrzyłam na publiczność i dotarło do mnie, czego udało nam się z całym zespołem dokonać. Wprowadziliśmy książki i rozmowę o nich w inny wymiar, pokazaliśmy, jak można wykorzystywać technologię do promowania literatury, jak efektywnie używać możliwości docierania do czytelników w Internecie. Wykonaliśmy kawał dobrej pracy, żeby książka nie utonęła w internetowych odmętach. Tydzień po gali, nastąpił „lockdown” związany z pandemią, która to znowu uwypukliła fakt, że zespół Lubimy Czytać potrafi odnaleźć się i pracować nawet w niesprzyjających i zaskakujących warunkach.

Nie byłam pewna czy uda mi rozwinąć spółkę. Biznes to sztuka negocjacji, której trzeba się nauczyć. Nie każdy jest twoim przyjacielem, konkurencja nie śpi, trzeba mieć trochę szczęścia i być trochę nieprzewidywalnym. Lubimyczytać.pl to składowa ciężkiej pracy, pasji, wytrwałości i szczęścia. Mam takie zdjęcie sprzed dziesięciu lat, na którym mój pies śpi obok mnie na stercie rozrzuconych i pootwieranych książek. Widać tam tytuły typu „Jak napisać biznesplan” czy „Firma dla żółtodziobów”. Tak, jak się czyta, to spełniają się marzenia.”

Izabela Sadowska

FOT. Archiwum prywatne bohaterki

Poznaj więcej historii