“Cała moja ścieżka zawodowa potoczyła się zupełnie inaczej, niż to sobie na początku wyobrażałam. Ukończyłam studia ekonomiczne. To był taki wybór z rozsądku. Nie dostałam się na wymarzone studia prawnicze, dlatego żeby nie stracić kolejnego roku, wybrałam studia związane z rachunkowością, która całkowicie mnie pochłonęła. Jako świeżo upieczona absolwentka, otrzymałam pracę w państwowej firmie na stanowisku kierownika, w dziale rachunkowości. Po pewnym czasie, przeniosłam się do sektora prywatnego i na stałe zamieszkałam w Poznaniu. Tu na miejscu poczułam, że jestem już wystarczająco gotowa, aby zacząć coś swojego. Dołączyłam do tworzonego przez dwóch prawników biura rachunkowego. Zaczynałam zupełnie od zera. Pamiętam, jak przyjechałam pierwszy raz do biura i zobaczyłam te puste ściany. Było to jesienią 2004r. Dziewięć lat później, gdy jako wspólnik odchodziłam z firmy, na miejscu było już ponad dwudziestu przeszkolonych przeze mnie pracowników, ponad setka klientów. Decyzja o odejściu i zmianie swojej dotychczasowej drogi powoli narastała we mnie. Czułam, że stojąc na czele firmy, prowadzę ciągłą walkę pomiędzy klientem, Urzędem Skarbowym, wspólnikami i pracownikami. A ja byłam gdzieś pośrodku tego. Miałam już wówczas dwójkę małych dzieci i mogłam poświęcać im bardzo mało czasu na co dzień. Początkiem do zmian była moja podróż do Afryki. Moment, kiedy zobaczyłam, że można żyć po prostu inaczej. Jednak decydującym impulsem do zmian, była nagła śmierć mojej mamy. Miała mnóstwo planów ale wszystko zawsze odkładała na później. I nie zdążyła tego zrealizować. Pojawiła się wówczas taka myśl “a co ze mną? Przecież ja też wszystko zawsze odkładam”. Pamiętam taki moment, kiedy sfrustrowana i pełna złości, po prostu wybiegłam z domu i zaczęłam biec przed siebie, w stronę Lasku Marcelińskiego. Biegłam ile tylko miałam sił w nogach. I wreszcie poczułam, że mogę prawdziwie odetchnąć, nabrać dystansu do wszystkiego. Poukładać sobie wszystko w głowie i zacząć działać. Zaczęłam biegać na 10km, w półmaratonach i maratonach, zawsze w barwach Drużyny Szpiku i jednocześnie organizować wyjazdy w różne strony świata. W międzyczasie otrzymałam propozycję wyjazdu, który na dobre odmienił moje dotychczasowe życie. Była to Pierwsza Kobieca Ekspedycja na Spitsbergen zimą. Miałam bardzo mało czasu na przygotowanie – do wyprawy zostało niecałe sześć miesięcy. Założenie było takie, aby wejść na najwyższy szczyt Spitsbergenu, bez wsparcia z zewnątrz. Pomysł był o tyle szalony, że na szczyt wybierały się trzy kobiety, które na co dzień nie miały wcześniej do czynienia z polarnymi klimatami. I tak Pani biolog, architekt i księgowa czyli ja, ruszyłyśmy. Wyprawa zajęła nam pełne trzy tygodnie. Jak sobie dzisiaj przypominam co tam przeżyłyśmy, to naprawdę jestem z nas dumna, że dałyśmy radę. To był taki ostateczny impuls do zmian, gdzie nie było już odwrotu. Nie tylko byłam już gotowa do zmian ale wreszcie wiedziałam, w którym kierunku powinnam pójść. Krok po kroku, zaczęłam przygotowywać firmę do mojego odejścia. Równo rok po powrocie z Spitsbergenu, wyprawiłam dużą imprezę pożegnalną i odeszłam. Zajęłam się tym co tak naprawdę kochałam, czyli turystyką i podróżami. Nie żałuję odejścia z firmy, choć była to bardzo trudna dla mnie decyzja. Pracowałam w księgowości dziewiętnaście lat. Miałam wrażenie, że rzucam się na głęboką wodę. Musiałam udowodnić przede wszystkim sobie, że po tylu latach pracy w jednym zawodzie, potrafię robić coś więcej. Okazało się, że jest to możliwe.
Otrzymałam propozycję objęcia stanowiska osoby zarządzającej w rozwijającej się firmie turystycznej, sklepie Woda Góry Las, w którym pracuję do dziś. Dzięki temu, uczyniłam ze swojej pracy sposób na życie, nie tylko w stricte zawodowym znaczeniu. W ciągu czterech lat udało się powiększyć sklep i załogę i mam poczucie, że mimo obaw, znalazłam swoje miejsce. Realizuję się w pracy, współorganizuję Festiwal Na Szage i biorę udział w wielu wydarzeniach turystycznych i górskich, mam czas na jazdę rowerem, co uwielbiam, podróżuję prywatnie i jako pilot wypraw.
Kiedy pierwszy raz wyjechałam, córki miały trzy i cztery latka. Dla mnie to był ogromny ładunek emocjonalny- zostawić na miesiąc takie maluchy w domu, ale wiedziałam, że Radek jest świetnym ojcem i sobie poradzi. W naszym domu mamy taki magiczny kalendarz. Kiedy pojawia się pomysł na wyjazd, wpisujemy go do wspólnego kalendarza. Mamy taką niepisaną zasadę, że jeżeli w tym terminie jest już coś wpisane, to druga osoba nie może zarezerwować tego terminu. Ktoś musi z dziećmi w domu zostać lub jechać z nimi. Każdy z nas ma swoje pasje i staramy się umożliwiać ich realizację, także dzieciom, wskazując im, że jest wiele możliwości, z których mogą wybrać.
Często sobie powtarzam, że nie ma marzeń tylko są cele do osiągnięcia.
Mam takie jedno bardzo wyraźne wspomnienie z dzieciństwa. W mojej szkole podstawowej, wisiała na środku sali ogromna mapa świata. Jako mała wówczas dziewczynka, patrzyłam na nią i mówiłam sama do siebie, że kiedyś ten cały świat zobaczę.
Często wydaje nam się, że rezygnując z czegoś pewnego, tracimy grunt pod nogami. I boimy się przyznać, że chcielibyśmy żyć inaczej. Moja historia jest trochę na przekór. Bo to, że dzisiaj czegoś nie możesz nie oznacza, że nie będziesz mogła później. Ale żeby się coś udało, trzeba włożyć w to dużo pracy.
Trzeba najpierw powiedzieć sobie, że będzie dobrze i wtedy dzieją się cuda”.
Katarzyna Siekierzyńska
@https://www.wgl.pl/