MAŁYMI KROKAMI DO SUKCESU
“Rodzice, oboje architekci, tworzyli w domu artystyczny klimat. O sztuce mówiło się na okrągło,
miałam zawsze dostęp do kredek, farb, pędzli. Uwielbialiśmy organizować wspólne wypady na
wystawy. Przesiąkałam sztuką od małego.
Bardzo chciałam studiować modę. Będąc jeszcze w liceum, przeczytałam w ELLE artykuł o
Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Antwerpii – prestiżowej szkole, dającej niesamowite
możliwości rozwoju. Bardzo chciałam spróbować tam swoich sił. Dostałam się i rozpoczęłam
prawdziwą walkę o przetrwanie. Każde zaliczenie przypominało telewizyjny show, w którym co
odcinek odpada jeden uczestnik. Spędziłam tam sześć lat – najpierw studiując modę, później
malarstwo. Dzięki tym dwóm kierunkom zrozumiałam, że najbardziej podoba mi się projektowanie
wzorów i tkanin.
Pierwsze kolekcje swoich projektów zaczęłam sprzedawać w lokalnych butikach w Antwerpii. Po
studiach podjęłam pracę dla koncernu H&M w Sztokholmie. Dzięki niej odkryłam, w czym najlepiej
odnajduję się jako projektantka. W szkole kształtowali nas w kierunku artystycznym – oderwanym
od rzeczywistych potrzeb rynku. Tworzyliśmy dzieła sztuki, ale bez znaczenia było, czy ktoś będzie
je nosił. To nie była droga, którą chciałam pójść. Dopiero pracując dla H&M dowiedziałam się,
czym jest moda tworzona w odpowiedzi na potrzeby ludzi wokół nas. Tam również nauczyłam się
od kuchni, jak tworzy się własne printy na tkaninach.
Mieszkając w Szwecji, bardzo tęskniłam za domem rodzinnym. Zauważyłam również, że Polska
daje duże możliwości logistyczne w naszej branży. Jest wielu producentów materiałów, szwalnie.
Koszty prowadzenia biznesu i tym samym życia są niższe niż w Skandynawii. Postanowiłam
wrócić i otworzyć swoją firmę – MISZKOMASZKO.
Na początku projektowałam głównie lalki dla dzieci i nie interesowała mnie moda damska. Jednak
szybko zauważyłam, że rynek oczekuje ubrań z unikatowym wzorem, czyli dokładnie takich, jakie
uwielbiałam kreować. To był impuls do zmiany – tworzenia ubrań funkcjonalnych dla kobiet, bez
względu na ich wiek czy rozmiar.
Prowadzenie firmy to nieustanna nauka i reagowanie na ciągłe zmiany. Trzeba skonfrontować
swoją wizję z rzeczywistością. Warto podążać z nurtem i po drodze korygować założenia.
Zaczynałam jako mała, jednoosobowa pracownia w Luboniu. Firma rozwijała się i w pewnym
momencie zaczęłam sobie zdawać sprawę, że sama tego dłużej nie pociągnę. Dołączyła do mnie
siostra Zosia, która jest moim „klonem”. Jesteśmy bardzo podobne nie tylko z wyglądu, mimo
szesnastoletniej różnicy wieku, ale również mentalnie. Pewne sprawy są dla nas obu oczywiste,
rozumiemy się bez słów. Podzieliłyśmy się zadaniami – ja odpowiadam za artystyczną, twórczą
stronę, a siostra – za całą organizację firmy. Nie straszne są jej tabelki i wykresy. Razem jesteśmy
zgranym zespołem.
Fantastyczne w tej pracy jest to, że klientki są dla nas najważniejszym punktem odniesienia.
Możemy je poznać, dowiedzieć się, jakie mają potrzeby. Mam ogromną satysfakcję, kiedy czytam
wiadomości od kobiet, które piszą, że pierwszy raz od lat ubrały sukienkę, nie sądziły, że będą się
w niej tak dobrze czuły i nie mogą się z nią rozstać. To są autentyczne reakcje. I to jest dla mnie
jednocześnie największe zaskoczenie i sukces MISZKOMASZKO. Kiedy ludzie otrzymują nie tylko
produkt, ale doświadczają też radości, jaką staramy się im przekazać w tym, co robimy.
Co jakiś czas siadamy z Zosią i naszym bratem do narady, aby przeanalizować sytuację,
zaplanować kolejne kroki. Kiedy plan działa, przybijamy sobie piątkę i świętujemy nawet małe
zwycięstwa. Staramy się robić z cytryn lemoniadę – gdy trafiła nam się partia sukienek, w których
nie dopinały się guziki, przerobiliśmy je na spódnice”.
Agata Piechocka,
MISZKOMASZKO
FOT. Katarzyna Kitajgrodzka