JESTEM W TYM DOBRA

„Mówi się, że każdy ma w głowie przynajmniej jedną książkę – swoją własną.
Przygodę z pisaniem rozpoczęłam jako dziennikarka w tygodniku „Wprost”, który stał się moim miejscem pracy na kolejne lata. W tym czasie poznałam mojego przyszłego męża, który mieszkał wówczas w Niemczech.
Wiedziałam, że nie muszę być na miejscu w Polsce, aby móc dalej pisać. Zdecydowałam się na pracę jako korespondent i przeprowadzkę do Niemiec. Pisałam na każdy możliwy temat. Od tematów psychologicznych, społecznych, modowych po stricte medyczne.
W jednym z popularnych czasopism pojawił się konkurs na książkę kobiecą. Napisałam wtedy “Macochę”, dla której inspiracją była częściowo moja własna historia. Dzisiaj nie mogę sobie przypomnieć dlaczego, ale nie zdążyłam w terminie wysłać powieści na konkurs. Nie chciałam jednak z tej historii zrezygnować, dlatego przesłałam ją innym redaktorom. Po dwóch tygodniach otrzymałam telefon od wydawnictwa Zysk i spółka, że są zainteresowani jej wydaniem.
Trudno było uwierzyć, że to działo się naprawdę i to tak szybko. Dostałam redaktora, usiedliśmy do poprawek i po miesiącu książka była gotowa.
Premiera “Macochy” zbiegła się w czasie z narodzinami mojego pierwszego dziecka. Dla mnie był to podwójny poród: książka i córka. Następne publikacje pisałam ciągiem, dzień po dniu. Aż przyszedł taki moment, kiedy musiałam powiedzieć sobie STOP.
Po kilku latach pisania, wydawania książek i pracy dziennikarza, role pisarza i mamy, stały się dla mnie trudne do pogodzenia. Czułam, że cały czas się miotam między tymi wyborami. Musiałam coś z tym zrobić. Wiedziałam, że pisanie nie ucieknie, a dzieci wręcz przeciwnie. Ta przerwa w pracy trwała prawie sześć lat.
Wróciłam do pisania w zupełnie nowej formie. Wraz z przyjaciółką, która jest z zawodu dietetyczką, stworzyłyśmy blog z historiami związanymi z jedzeniem. Tak powstała „Chillifiga”, który zapoczątkowała nowy rozdział w mojej historii. Zgłosiło się do nas wydawnictwo Filia, które zdecydowało się wydać książkę z tekstami publikowanymi na blogu. Wspólnie stworzyliśmy coś w rodzaju obyczajowej książki kucharskiej. Po niej wydawnictwo zaproponowało mi kolejne publikacje, a ja byłam już gotowa do powrotu do pisania. Tak zaczęły powstawać kolejne książki, głównie o kobietach i dla kobiet. O ich sile, mądrości, ale i słabościach oraz lękach. Dzisiaj mam na swoim koncie kilkanaście powieści obyczajowych.
Często spotykam się z opinią, że praca pisarza polega na oczekiwaniu na wenę.
Problem polega na tym, że gdybyśmy tak siedzieli i czekali, to nikt nigdy nie napisałby słowa.
Pisanie jest zwykłą pracą, jak każdego człowieka. Siadasz i wystukujesz literki. Nawet patrząc na pustą kartkę, przychodzi w końcu taki moment, kiedy zaczynasz jednym słowem rozkręcać kolejne zdania. Samodyscyplina w tym zawodzie jest chyba najtrudniejsza. Niełatwo jest walczyć z
codziennymi wymówkami.
Pamiętam jedno z moich pierwszych spotkań z redaktorem, który wprost mi powiedział, że po wydaniu pierwszych książek przychodzi taki moment, w którym wielu pisarzy zadaje sobie pytanie, czy dalej będzie potrafiło z tego żyć. Określona liczba sprzedanych egzemplarzy i nie zastąpi comiesięcznej wypłaty. To jest ten punkt, który weryfikuje cię jako pisarza.
W Polsce wciąż pokutuje opinia, że literatura kobieca jest traktowana jako publikacje drugiej kategorii. To nie jest prawda, że książki te opowiadają tylko historie o miłości i pięknym życiu.
W dużym stopniu dotykają tematów, o których mało kto chce pisać, a z którymi na co dzień się spotykamy. Odrzucanie z góry książki tylko dlatego, że jest w kategorii literatury kobiecej, jest mocno krzywdzące.
Tak naprawdę wszystkie borykamy się z podobnymi problemami. W małżeństwie, rodzicielstwie, szukaniu swojej drogi. Dlatego uważam, że warto o nich pisać. Aby pokazać, że nie jesteśmy w tym same, że tysiące kobiet jest często w podobnej sytuacji. Warto się od tych naszych smutków
na chwilę oderwać. Choćby na czas kilku przeczytanych stron.
Może to stwierdzenie wydawać się banalne, ale mocno wierzę, że wiara przenosi góry. Człowiek ma tendencję do myślenia o sobie negatywnie. Do bycia pesymistą, do chowania pod dywan własnych osiągnięć. Wstydzimy się powiedzieć głośno “jestem w tym dobra”, „odniosłam sukces”.
Gdyby ludzie w ten sposób zaczęli o sobie mówić, mogliby znacznie szybciej zrealizować własne marzenia.
Może się nie udać, ale nie próbując, nigdy niczego nie osiągniemy.
Pytanie, czy znajdziesz w sobie odwagę, aby zrobić ten pierwszy krok?”
Natasza Socha

 

Poznaj więcej historii